niedziela, 24 lipca 2011

Zapraszam... pierwszy raz w życiu:)

Jako, że wszystkie zaproszenia ślubne zostały już rozdane, mogę się nimi pochwalić. Ze scrapbookingiem nie miałam nigdy nic wspólnego, ale postanowiłam spróbować włansnych sił, tym bardziej, że nie planowałam nic bardzo skomplikowanego. Mało być prosto, klasycznie i elegancko. Obecnie jest na prawdę spory wybór zaproszeń ślubnych, aż się może w głowie zakręcic, ale kupienie gotowych zaproszeń w moim przypadku uznałabym za barbarzyństwo. Zwłaszcza, że bliscy z góry założyli, że na pewno zrobię je sama. Musiałam stanąć na wysokości zadania! 


Tonacja: biało - srebrna. Na białym wizytówkowym papierze - z ładną, delikatną strukturą (czego raczej nie widać na zdjęciach). Literki ozdobione małymi cyrkoniami. Do kompletu z kopertą. Niewielki, podręczny wymiar : 15 x 7 cm ( po rozłożeniu zaproszenia: połowa formatu A4).


Oczywiście Szanownego Pana D. również zatrudniłam do pracy. A co! Jak wspólnie, to wspólnie! :) Do jego kompetencji należało przede wszystkim cięcie, gięcie i wspieranie mnie w procesach decyzyjnych:). Co do gięcia mogę zdradzić dobry patent na ładne zaginanie grubego papieru, bez konieczności zakupu specjalnej gilotynki do zaginania. Wystarczy linijka i ołówek na rysiki, z metalową końcówką. "Przejeżdzamy" metalową końcówką ołówka wzdłuż linijki -mocno ale z wyczuciem (wcześniej wyciągamy rysiki żeby przypadkiem nie porysować zaproszenia) i gotowe! Metalowa końcówka zrobi nam mały rowek, dzięki któremu bez trudu można ładnie zgiąć gruby karton.  





Jeszcze pokażę pierwotną wersję zaproszeń, która prawie została zrealizowana, ale niestety "nie przeszła akceptacji". Nie będę się długo nad tym rozwodzić, bo to dla mnie drażliwy temat. To była wersja czarno-biała - dla mnie bardzo elegancka i klasyczna, dla "komisji" - żałobna.


Z tego co się ostatnio orientowałam w tetamtach ślubnych, to zauważyłam, że aktualnym trendem są właśnie "biało-czarne" wesela. Ale chyba nie w mniejszych miejscowościach i nie wśród starszych osób... Nie upierałam się przy swoim bo konfilktowa nie jestem, tym bardziej że wersja biało srebrna też przypadła mi do gustu:) 

Ta sytuacji skołoniła mnie do pewnch rozmyłań nad konwenansami... Wiem, że w życiu potrzebne są pewne reguły. Sama jestem osobą dość konserwatywną. Ale czasem mam wrażenie, że ludzie strasznie zaciśniają pojęcie "zasad" i "tego co wypada a co nie". Robią sobiez tego taką pentlę na swojej i innych szyjach, która bardzo ogranicza kreatywność i zabija indywidualizm. Nie wiem, czy takie coś jest dobre i czemu się tak dzieje. Zgadzam się, że trzeba mieć stabilny kręgosłup moralny, ale w kwestii kolorów...? Dlaczego czarny ma się kojarzyć zawsze ze śmiercią, a tylko biały jest czysty i niewinny? Niewinny może być też delikatny błękit albo róż -niekiedy postrzegany jako infantylny i pusty. Kto powiedział, że niebieski uspokaja, jak osobę "uczuloną" na ten kolor może doprowadzać do szaleństwa. Kto wymyślił, że nadzieja ma kolor zielony?Dla mnie np.kolorem nadzieji może być brąz - kolor oczu mojego Narzeczonego. Bez sensu nadawać znaczenie kolorom. Przecież to taka indywidualna sprawa wspomnień i skojarzeń...Wszystko zależy od odcienia barw i od ich zestawienia. Każdy ma prawo do własnej interpretacji a o gustach się nie dyskutuje. Dla mnie to święte prawo.


 Dość wylewny post:) To tyle na dziś. Pozostaję dalej w ślubnych klimatach, bo im bliżej, tym trudniej zbić ślubną gorączkę. Dzisiaj siądę do winietek, a w przyszłym tygodniu mają przyjśc kufry: na życzenia i na gołębie, którę chcę ozdobić:)